Od zielonego kapelusza do ubezpieczeń

Kto nie kojarzy wiersza Jana Brzechwy: „Chrząszcz”, który zaczyna się słowami: „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”? Właśnie w tym małym miasteczku na Roztoczu przyszedłem na świat.

Lata młodości przyszłego agenta

Dzieciństwo i lata młodzieńcze spędziłem także na Lubelszczyźnie w otoczeniu pięknej przyrody i bardzo wdzięcznych zwierząt – koni – a to za sprawą pracy mojego taty, który był masztalerzem w Państwowym Stadzie Ogierów w Białce k/Krasnegostawu. Dyshonorem dla młodego chłopaka w tym środowisku było nie potrafić jeździć konno, dlatego nabyłem tę umiejętność i przez lata sprawiało mi to ogromną przyjemność i satysfakcję. Zawsze ciągnęło mnie w stronę przyrody i natury, więc wykształcenie średnie zdobyłem kończąc Technikum Leśne w Biłgoraju. Jednak splot wydarzeń osobistych, zainteresowań i moich pasji spowodował, że na studia wybrałem się na Wyższą Szkołę Oficerską im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu, na kierunek Wojsk Ochrony Pogranicza. Pierwsze lata mojej zawodowej służby wojskowej były związane z macierzystą uczelnią wojskową, gdzie w roli dowódcy i wychowawcy przygotowywałem młodych adeptów – podchorążych – do niełatwej służby zawodowej w ochronie granicy. W 1983 roku zostałem przeniesiony do Karpackiej Brygady WOP w Nowy Sączu, słynnych podhalańczyków i nie ukrywam marzenia wielu kolegów. Po krótkiej adaptacji w siedzibie brygady zostałem – szczęśliwie dla mnie – skierowany do służby w Strażnicy WOP w Łysej Polanie położonej w samym sercu Tatr. Znów byłem w bliskim mi środowisku – natury, przyrody z pięknymi wschodami i zachodami słońca nad górskimi grzbietami i przełęczami. Lecz nie trwało to zbyt długo, ponieważ po niespełna roku powróciłem znów do sztabu brygady, gdzie zajmowałem różne stanowiska dowódcze, aż do 2000 roku, kiedy to przeszedłem na emeryturę.

Żegnając się z mundurem zadawałem sobie pytanie: co dalej? Przecież nie usiądę z założonymi rękoma i nie będę oczekiwał „kiedy na konto wpłynie emerytura”. Czułem się jeszcze młody i pełen energii. Wiedziałem, że muszę coś robić. Nie wiedziałem tylko za bardzo co mogę robić? I tak poprzez mojego kolegę, a ówczesnego Prezesa Alwisa Jurka Słabonia zetknąłem się z propozycją: „…a może Ty chciałbyś spróbować swoich sił w tej branży?”, masz kontakty, łatwość ich nawiązywania – namawiał mnie Jerzy.

Początki kariery jako agent ubezpieczeniowy

Po cyklu szkoleń, jakie organizował Alwis wspólnie ze współpracującymi TU, pozytywnym zaliczeniu wielu egzaminów w 2003 roku uzyskałem rejestrację w Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Funduszy Emerytalnych i zdobyłem wpis do rejestru agentów ubezpieczeniowych. Początki działalności w ubezpieczeniach, jak wszędzie nie były łatwe. Okupione dużą ilością błędnie wypisanych – wówczas jeszcze długopisem – wniosków i polis, które trzeba było anulować, a w ich miejsce wypełniać następne. Jednak to mnie nie zraziło, cierpliwie doskonaliłem swój warsztat osoby wykonującej czynności agencyjne, aż wreszcie w branżę ubezpieczeniową mocno wkroczył proces komputeryzacji – był to po prostu „nakaz chwili i obowiązujących standardów”. Podstawy pracy z komputerem i obsługi systemu operacyjnego Windows poznałem w ostatnich latach służby w SG, ale to było za mało żeby biegle radzić sobie z komputerem. Swój poziom wiedzy w tym temacie znacznie podniosłem przez zatrudnienie w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, gdzie przepracowałem kilkanaście lat jako emeryt (w sprawach obronnych), współpracując równolegle z Alwisem na polu ubezpieczeniowym. Po ustaniu tego zatrudnienia, zarejestrowałem własną działalność agenta ubezpieczeniowego, którą prowadzę do dzisiaj.

Alwis wsparciem na każdym etapie współpracy

Ogromnym wsparciem dla mojej działalności ubezpieczeniowej od zawsze byli ludzie związani z Alwisem. Poczynając od Zarządu poprzez wszystkich dyrektorów specjalistów i menedżerów. Dosłownie każdemu z pracowników Alwisa, nie wymienionym tutaj z imienia i nazwiska, zawdzięczam bardzo dużo i to, że jestem w tym miejscu w branży ubezpieczeniowej dzisiaj, że jestem specjalistą w tym zawodzie.

Agent ubezpieczeniowy – doradca

Praca agenta dla mnie nie kończy się zawarciem polisy. Kontakt z moimi klientami jest szeroko rozumianą opieką nad każdym klientem i w każdym czasie trwania ubezpieczenia – udzielam pomocy moim klientom jak trzeba rozszerzyć ochronę, zmienić jej zakres, przedmiot ubezpieczenia czy wykonać inne czynności obsługowe. Największą nagrodą za takie traktowanie moich klientów jest to, że zadowolony z obsługi klient nie szuka innych pośredników, jest ze mną przez długie lata bo mamy do siebie zaufanie. A dodatkowo poleca mnie swoim bliskim i znajomym, dlatego nie potrzebuję reklamy. I praktycznie bazuję tylko na tym: na posiadanych klientach i poleceniach. Przysłuchuję się dyskusji jaka toczy się nad koniecznością rozpoznania potrzeb klienta. I dziwię się czasami. Bo dla mnie, to od początku było ono i jest podstawą do działania i zawiera najlepsze informacje dla przyszłej działalności. To ja wiem prawie wszystko o moich klientach i potrafię trafnie podpowiedzieć i określić każdemu jakiego ubezpieczenia potrzebuje dla siebie i rodziny. Tylko – po wejściu uregulowań IDD – trochę musiałem zmienić sposób dokumentowania posiadanej wiedzy.

Równowaga między pracą a życiem prywatnym

W całym moim dotychczasowym życiu bardzo istotną rolę odegrała piłka siatkowa. Przygoda z tą dyscypliną sportową zaczęła się jeszcze w technikum, poprzez Klub Sportowy „Łada Biłgoraj”, następnie „Klub Podchorążak” na studiach oraz w WOP w Nowym Sączu. We wszystkich wcześniej wymienionych miejscach reprezentowałem z sukcesami moje kluby, zakłady pracy i jeszcze długo, amatorsko uprawiałem siatkówkę, aż do problemów zdrowotnych, które uniemożliwiły mi czynny udział w rozgrywkach. Ale nadal jestem wiernym kibicem tej piłki. Będąc w mundurze: skakałem na spadochronie, pływałem, trenowałem strzelectwo i także z dużymi sukcesami brałem udział w zawodach strzeleckich także na szczeblu krajowym. W 1989 roku, zdobyłem tytuł Indywidualnego Mistrza WOP w strzelectwie. Gdy z powodów zdrowotnych byłem zmuszony odłożyć do szafy strój siatkarski – założyłem na nogi narty biegowe i już 10-krotnie uczestniczyłem w największej imprezie w narciarstwie biegowym w Polsce, tj. w Biegu Piastów na Polanie Jakuszyckiej. W tej dyscyplinie nie odniosłem spektakularnych sukcesów, jednak w każdym biegu (startowałem na dystansach: 50, 30, 25 i 10 km), zawsze za moimi plecami kończyli konkurencję zawodnicy z dużo młodszymi numerami pesel, co sprawiało mi niezaprzeczalną satysfakcję.
Dzisiaj nadal preferuję aktywne sposoby na spędzanie czasu wolnego, niestety, mimo, że jestem emerytem ciągle pracującym, stąd jeśli już wygospodaruję nieco czasu wolnego to chętnie siadam na rower, zapinam narty biegowe lub wybieram basen. I najważniejsze. Jestem spełniony, zadowolony z przebytej drogi i możliwości dalszej pracy w ubezpieczeniach z Alwisem. Dziś stwierdzam, że wtedy, był to dobry wybór, nie łatwy, ale bardzo korzystny nie tylko ze względów finansowych, ale przede wszystkim z powody kontaktu z ludźmi, moimi klientami, których na co dzień obsługuję.


Poprzedni wpis

Koszty leczenia za granicą – jaką wybrać sumę ubezpieczenia? CASE STUDY

Następny wpis

SZKOLENIE | Praktyczne aspekty przeprowadzania APK. Jak dopełnić formalności i jednocześnie zwiększyć zyski?